Aktualność kwestii "zademonstrowania praw do sprawowania władzy" przez faktycznych politycznych zbrodniarzy wojennych będących "wojskowymi, którzy podlegali zwierzchnictwu rządu polskiego i to jego strategię musieli realizować":
(...) Z perspektywy 80 lat te argumenty brzmią oczywiście inaczej niż w roku 1944. Krytycy ówczesnego dowództwa AK często zapominają jednak o pewnym fundamentalnym fakcie. Oficerowie KG AK byli wojskowymi, którzy podlegali zwierzchnictwu rządu polskiego i to jego strategię musieli realizować, w tym także jej elementy związane z relacjami z ZSRR. Nie mogli też zrzec się praw do polskich ziem bez walki. "Na ziemi polskiej tylko władze polskie są gospodarzami i tylko one w oparciu o Naród mają prawo dokonywania zmian politycznych, społecznych i gospodarczych" --- mówiła "Odezwa do Narodu Polskiego" z 26 lipca 1944 r. podpisana przez przewodniczącego Rady Jedności Narodowej Kazimierza Pużaka, delegata rządu na kraj Jana Stanisława Jankowskiego i dowódcę AK gen. Bora-Komorowskiego. Dla tych ludzi konieczność zademonstrowania praw do sprawowania władzy przez Polaków w Warszawie była oczywistością. (...)
Ciekawie w tym kontekście brzmi relacja Juliusza Wilczura-Garzteckiego, oficera kontrwywiadu AK, związanego także z Polską Armią Ludową, a po wojnie z komunistyczną bezpieką. Opisał on, że Tadeusz Szeląg, p.o. dowódca okręgu Warszawa-Województwo Batalionów Chłopskich (i zarazem dowódca oddziałów specjalnych BCh) na przełomie 1943 i 1944 r., wyjawił mu, że Mikołajczyk będzie tworzył rząd w Warszawie i skompletował już jego skład. „Koncepcja była taka, że gdy w Warszawie wybuchnie powstanie i zostanie oczyszczone lotnisko, wyląduje Mikołajczyk, ujawni Rząd Narodowy, zdezawuuje Londyn i będzie pertraktował ze Stalinem, już z pozycji premiera Rządu Narodowego mieszczącego się w Warszawie, na suwerennym terenie oczyszczonym z Niemców” – pisał Wilczur-Garztecki. Do jego relacji należy oczywiście podchodzić ostrożnie, ale wygląda ona na prawdopodobną.
31 lipca o godz. 21 premier Stanisław Mikołajczyk został przyjęty na Kremlu przez Wiaczesława Mołotowa, szefa sowieckiej dyplomacji. Mołotow bezczelnie spytał, po co polski premier właściwie przyjechał do Moskwy i czy nie potrzebuje samolotu powrotnego. Mikołajczyk zaczął wyjaśniać, że zależy mu na porozumieniu i spotkaniu ze Stalinem. Przy okazji wypaplał, że "w ciągu kilku dni, a być może nawet dziś" wybuchnie powstanie w Warszawie. Przerażony Mołotow przerwał rozmowę i pobiegł do Stalina podzielić się z nim tą rewelacją. Już o godz. 23 marszałek Rokossowski dostał z sowieckiego Naczelnego Dowództwa depeszę nakazującą mu przejść do obrony w rejonie Warszawy. 1 sierpnia o 4.20 do jego sztabu dotarły szczegółowe wytyczne, na jakiej linii ma się zatrzymać. Front zatrzymał się na linii przebiegającej m.in. w pobliżu "czerwonego" kościoła w Miedzeszynie, czyli na terenach oddalonych o niecałe pół godziny drogi od centrum Warszawy. (...)
"Nasz plan operacyjny zmienił się nagle i oddziały musiały dokonać ostrego zwrotu w kierunku północnym, aby ominąć Warszawę. Warszawa została skreślona z planu ze specjalnych względów o charakterze politycznym" – zeznawał w sierpniu 1944 r., w niemieckiej niewoli, kapitan Surkow ze sztabu sowieckiej 47. Armii. (...)
"(...) Mikołajczyk nie miał prawa uprzedzać Stalina, że Powstanie wybuchnie. Bo właśnie to uprzedzenie dało Stalinowi możliwość przeszkodzenia temu. Gdyby Powstanie w Warszawie zaskoczyło bowiem nie tylko Niemców, ale i armię rosyjską, to ona nie mając rozkazów stanięcia, siłą impetu dotoczyłaby się do Warszawy. Osiągnęlibyśmy cel, który chcieliśmy osiągnąć" --- pisał major Zbigniew Sujkowski, autor jednej z pierwszych monografii powstania warszawskiego. (...)
Zgubne gadulstwo Mikołajczyka. Powstanie nie było skazane na klęskę (Aktualizacja: 01.08.2024 19:36 Publikacja: 01.08.2024 17:27)
Współczesna historiografia winą za przedwczesny wybuch powstania warszawskiego obciąża głównie generałów Okulickiego i Pełczyńskiego. Wiele poszlak wskazuje jed